W miesiącu listopadzie zorganizowaliśmy konkurs na wspomnienie historyczne dotyczące naszego regionu. Publikujemy pierwsze z nich.
Wioleta Kaczyńska
Kl. III Publicznego Gimnazjum
W Nowej Krępie
Kiedy w zimowy wieczór gasną światła i cały dom pogrąża się w ciemności, ludzie zbliżają się do siebie. Zaczynają cieszyć się swoim towarzystwem. Rodzą się wtedy najciekawsze historie i odżywają najbardziej ujmujące wspomnienia.
Razem z dziadkiem siedziałam przy blasku świecy i rozmawiałam. Zapach świerku wypełniał cały dom. Mówiliśmy o wszystkim: o sprawach ważnych i o tych mało znaczących, o czasach obecnych i o minionych latach.
-Uwielbiam widok przystrojonej choinki i zapach świąt. Dzięki niemu zima wydaje się być bardziej nastrojowa, nieprawdaż dziadku? – zapytałam.
-„Jako dziecko, niestety, nie dane mi było zaznać radości z zimowych wieczorów, a zapach im towarzyszący, pomimo upływu lat, nadal napawa mnie strachem… Kiedy w 1939 roku zaczęła się wojna- rozpoczął swą opowieść dziadek – miałem pięć lat. Pamiętam jakby to było wczoraj, noc 15 września. Obudził mnie przeraźliwy łomot do drzwi i krzyk wielu męskich, obcych mi głosów. Zerwałem się z łóżka. Mężczyźni wciąż wołali: „Otwierać! Otwierać!”. W końcu usłyszałem szczęk zamka i mnóstwo ciężkich kroków przekraczających próg naszego kochanego domu. Odważyłem się wyjrzeć zza drzwi mojego pokoju. W przedsionku stało sześciu ludzi w mundurach, ze strzelbami w dłoniach, mieli groźne miny i wzbudzali mój strach. Jeden z nich wystąpił na przód i nieprzyzwoicie głośnym, niskim tonem zadał ojcu pytanie: „Obywatel Adam Kaczyński?”, na co tata odpowiedział twierdząco. Mężczyźni chwycili go za ramiona i szli w kierunku drzwi wyjściowych. Zdesperowany, nie wiedząc co się dzieje, pobiegłem wprost w objęcia obserwującej z niedowierzaniem całe wydarzenie matki. Przytuliła mnie i wyszeptała: „Tata jedzie na wojnę”. Próbowałem wyrwać się z jej rąk. Szarpałem się jak dzikie zwierzę. Nie chciałem dopuścić do naszej rozłąki z ojcem, byłem jednak tylko dzieckiem i nikt nie słuchał moich argumentów.
Tej nocy sen przyszedł szybko. Mama położyła mnie do łóżka zapłakanego. Zapaliła świeczkę i czekała przy mnie cierpliwie, dopóki się nie uspokoiłem.
Miałem oczywiście nadzieję, że tata wróci następnego ranka. Byłem przekonany, że wojna nie może trwać dłużej niż jeden dzień. Nie mogłem się bardziej mylić. Nie zobaczyłem ojca ani następnego dnia, ani tygodnia, a nawet miesiąca. Każdej nocy wyczekiwałem pukania ojcowskiej ręki do drzwi domu. Brak jego obecności odczuliśmy z mamą niezwykle boleśnie. Wciąż brakowało nam pieniędzy i żywności. Zdobycie chociaż skrawka materiału graniczyło z cudem. Matka zamieniała wartościową biżuterię na podziurawione buty.
Zima zbliżała się nieubłaganie, a my nie mieliśmy ani zapasu drewna, ani jedzenia. Groziła nam śmierć. Liczyliśmy tylko na to, że tata niebawem znowu stanie w drzwiach i wszystko wróci do normy. Minęły niemal dwa miesiące, od kiedy go zabrali.
Jednak któregoś dnia matka, wróciwszy z miasta, usiadła ze mną przy stole, chwyciła mnie za dłonie i drżącym głosem powiedziała: „Synku, nie wiem czy twój tatuś wróci do nas”. Widziałem, że jest coraz bardziej rozgoryczona, ale mimo to kontynuowała: „Słyszałam, że wielu polskich żołnierzy z naszych okolic zginęło w walce. Pozostałych wzięto do niewoli. Ich los nie jest pewny. Módl się ,Heniu, módl się za tatę. Tylko Bóg może mu pomóc”. Modlił się więc mały chłopiec najgorliwiej jak umiał. Składał ręce i czasem szeptem, czasem niemal krzycząc, prosił Boga o odwrócenie złego losu. Pan jednak nie chciał słuchać, milczał. Był obojętny na cierpienie, jakie niesie ze sobą rozłąka syna z ojcem. To bolało najbardziej…
Nadeszły wreszcie zimne, grudniowe dni i mimo nieustannego palenia pozostałością drewna i słomy w kominku, cały dom ogarnął przeszywający chłód. Doszły nas też słuchy o masowych wysiedleniach z pobliskich miejscowości: Krzynowłogi Małej, Karwacza, Zarąb, Baranowa i samego Przasnysza. Zaczynało się zawsze tak samo, głośne pukanie do drzwi i rozkaz: „Pakować rzeczy! Za godzinę przyjedzie po was furgonetka”. Jeśli rodzina stawiała opór, grozili podpaleniem domu, a czasem rzeczywiście się na to decydowali. Ludzie zostawali bez grosza przy duszy i jakiegokolwiek schronienia, bez żadnych perspektyw na przyszłość, pozbawieni nadziei.
Ogarnęła nas trwoga. Co jeśli i my zmuszeni będziemy opuścić rodzinny dom? Jeśli pochłonie go ogień? Matka postanowiła, że noce spędzać będziemy w stodole, która może nie jest zbyt komfortowa, ale dość ciepła i bezpieczniejsza. Niestety, wybór ten okazał się być tragiczny w skutkach. Każdej nocy budziłem się cały podrapany, po moim ciele bezkarnie stąpało mnóstwo drobnych nóżek. Wstąpiła na nas plaga pcheł. Nie mieliśmy żadnych środków zwalczających tego rodzaju pasożyty. W naszym domu nigdy nie było z tym problemów. Sen nie przynosił już ulgi, lecz strach i ból. Mimo moich interwencji i wzburzenia, zostaliśmy w stodole przez cały grudzień, dopóki sprawa wysiedleń całkiem się nie uciszyła.
Pierwsza wigilia bez ojca była najboleśniejszym wspomnieniem mojego dzieciństwa. Marzyła mi się prawdziwa choinka i wszystkie pyszne potrawy, które przygotowywała mama. Zamiast tego mieliśmy gotowaną wodę z odrobiną kaszy i chleb. Zastanawiałem się, jak tata przeżywa święta z daleka od domu? Czy tęskni i myśli o mnie? Czy żyje…?
Mając siedem lat, po raz pierwszy postawiłem się matce i wprost powiedziałem, że nie pójdę do kościoła. Zdziwiła mnie jej reakcja. Spodziewałem się krzyku, a spotkał mnie płacz. Nigdy więcej nie stawiałem oporu, wolałem nie sprawiać mamie więcej przykrości. Nie zasługiwała na ból, który jej wyrządzałem.
Kolejne lata były do siebie bardzo podobne. Znów spalił się czyjś dom i jakieś dziecko straciło rodziców, ktoś umarł z głodu. Patrząc na to wszystko, przepełniała mnie wątpliwość, najpierw w miłość Boga do ludzi, potem w samo Jego istnienie.
-Nie zanudzam cię swoimi wspomnieniami, dziecko? Wybacz, ale mógłbym siedzieć tu z tobą i rozmawiać do rana. Nie jesteś już zmęczona?”
-Dziadku, powiedz mi jeszcze tylko czy twój ojciec przeżył? Wrócił do rodziny?
– „O tak, w 1945 roku wreszcie stanął w drzwiach własnego domu. Po sześciu latach rozłąki. Byłem wtedy najszczęśliwszym dzieckiem na ziemi. Zamiast zapachu prochu, krwi, popiołu i dymu, zamiast zapachu wojny, poczułem w końcu wspaniały zapach wolności. Zapach, który dzięki Bogu towarzyszy mi do dziś”.